O blogu

Salve! Silva Rerum to blog poświęcony zagadnieniom: kultury Europy - dziedziczce wspaniałego Imperium Rzymskiego, krytyce poprawności politycznej, iSSlamu, postmodernizmu, doktrynerstwa w każdej postaci, tudzież lewactwa i rożnej maści innego robactwa....

środa, 14 lutego 2007

Koniec Zachodu

Huntington kontra Fukuyama

Ryszard Legutko

O AUTORZE:
Filozof polityki, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor m.in. książek "O czasach chytrych i prawdach pozornych", "Złośliwe demony", "I kto tu jest ciemniakiem", "Frywolny Prometeusz", "Spory o kapitalizm", "Nie lubię tolerancji"

O Fukuyamie i Huntingtonie, autorach najgłośniejszych esejów ostatnich lat, mówiono raczej źle. Było to o tyle łatwe, że mało kto dokładnie czytał ich teksty, a zdecydowana większość znała tylko ich tytuły. Francis Fukuyama jawił się więc jako ktoś wyjątkowo niemądry, głoszący koniec historii, co miało oznaczać, że po upadku komunizmu ustaną konflikty i że nic gwałtownego się nie wydarzy. Niemal każdy publicysta uznawał za stosowne powiedzieć coś cierpkiego o tej tezie i zdystansować się od - jak wyraził się jeden z wybitnych polskich autorów - "tego amerykańskiego durnia o japońskim nazwisku". O Huntingtonie pisano nieco oględniej, bo tytuł jego eseju bardziej zgadzał się z potocznymi intuicjami.

Trzy wersje końca historii
Co takiego napisał Fukuyama? Przede wszystkim wyszedł z poprawnego - moim zdaniem - założenia, iż upadek komunizmu nie jest zwykłym wydarzeniem, lecz może oznaczać kres wielkiej polityczno-intelektualnej przygody, która od wielu wieków kształtowała zachodnią wyobraźnię. Ten kres można by nazwać końcem historii.
Koniec historii oznacza, po pierwsze, koniec żywota takiego sposobu myślenia, który procesy historyczne ujmował przez dążenia rozmaitych grup do uznania swojej podmiotowości. Komunizm powstał jako ruch na rzecz upodmiotowienia proletariatu, a w konsekwencji całej ludzkości. Skończyło się to katastrofą, natomiast w tym czasie wszystkie grupy w społeczeństwach zachodnich takie uznanie zdobyły, a każdej nowej grupie takie uznanie jest relatywnie łatwo zyskać. Stąd nie ma już siły politycznej - rzeczywistej lub wyobrażonej - która mogłaby dać procesom historycznym nowy impuls.
Po drugie, koniec historii oznacza - i to jest konsekwencja pierwszego - że zachodnie społeczeństwa nie dysponują już jakąś wyraźną wizją przyszłości, ideałem, do którego trzeba by dążyć, i który mobilizowałby energię polityczną grup, partii czy przywódców. Idea powszechnej równości nadal dominuje w myśleniu polityczno-moralistycznym, ale nie wiąże się to z podobnie wielkim ruchem ideologicznym, jak to było w wypadku socjalizmu i komunizmu. Feministki i działacze homoseksualni pragną wprawdzie przenicować nasze umysły i obyczaje, radykalni ekolodzy mają też równie ambitne plany, lecz żaden z tych ruchów ani nie ma tak dużego potencjału politycznego, ani nie mami nas ideą jakiegoś dramatycznie nowego porządku, do jakiego ludzkość winna dążyć.
Po trzecie wreszcie, w zachodnich społeczeństwach dokonuje się proces integracyjny, w wyniku którego powstaje biurokratyczna struktura ponadmiędzynarodowa. Struktura ta poniekąd zamyka horyzont polityczny dążeń jednostkowych, grupowych i państwowych. Marzenia o uniwersalistycznym bycie politycznym też zatem się urzeczywistniło, a w każdym razie Europa zaszła tak daleko w tym kierunku, iż determinuje to jej polityczne dzieje na dłuższy okres. Ów byt stanowi więc obecnie - i zapewne jeszcze dość długo - swoisty kres politycznych aspiracji.

Ostatni człowiek Nietzschego-Platona
Do trzech sensów końca historii Fukuyama dodał czwarty, dotyczący już nie samego wyobrażenia historii, ale człowieka, który w niej żyje. Jest nim - autor posłużył się określeniem Fryderyka Nietzschego - ostatni człowiek. Nietzsche pisał o nim, iż "wszystko czyni małym", i że ostatni ludzie "są mądrzy i wiedzą o wszystkim, co się zdarzyło: nie ma więc końca drwinom". Wśród takich ludzi "zdarzają się jeszcze kłótnie, ale wkrótce nastaje zgoda - inaczej psuje się żołądek". Fukuyama odwołał się także do Platona, pisząc, iż dusza współczesnego człowieka staje się coraz bardziej nastawiona na pożądania i przyjemności, natomiast coraz mniej animowana aspiracjami wielkości i godności. Z jednej strony, tłumaczy to ogólnie pokojowe, pojednawcze i poczciwe nastawienie do świata, a z drugiej, wskazuje na znijaczenie i miałkość. Stabilizacja, dostatek i liczenie się z innymi to jedna strona medalu, druga to przeciętność, kult wygody, przyzwyczajenie do konsumpcji i gloryfikacja miernoty. Zamiast ideału wielkości i godności, który w przeszłości zrobił wiele dobrego, ale i wiele złego, mamy pojednawczość i dążenie do wzajemnej korzyści. Człowiek współczesny chce raczej być akceptowany przez innych, niż gardząc innymi, stawiać przed sobą wielkie cele.
Fukuyama nie był pierwszy. Za swoich poprzedników uznaje on Hegla (podobne nadzieje wiązał on z procesem tworzenia się nowoczesnego państwa napoleońskiego) oraz ekscentrycznego rosyjsko-francuskiego heglistę Aleksandra KojeveŐa. Ten ostatni dostrzegał koniec historii w powstaniu wielkich ponadnarodowych struktur biurokratycznych w Związku Radzieckim Stalina oraz w procesach integracyjnych Europy Zachodniej, którym sekundował i na które wpływał ze strony francuskiej jako szara eminencja. Kojeve zarysował także coś w rodzaju koncepcji ostatniego człowieka, pisząc, iż w nowej rzeczywistości europejskiego państwa oraz osiągnięcia powszechnego uznania ludzie będą się zajmowali przede wszystkim "sztuką, sportem i erotyką", przy czym pod słowem "sztuka" nie rozumiał ogólnego zainteresowania poezją, muzyką i malarstwem, ale raczej uprawianie ogródków, modę i rozrywkę.

Koniec historii i polska dusza
Czy świadomość europejska, a zachodnia w ogólności, jest rzeczywiście świadomością pozbawioną przyszłości, zaś pośrednio pozbawioną historycznego wymiaru? Odpowiedź twierdząca, jak każde wielkie uogólnienie, może się spotkać z licznymi kontrprzykładami. Myślę, iż w istotnym i niebanalnym zakresie jest to odpowiedź prawdziwa, a w każdym razie od czasu publikacji Fukuyamy nie zdarzyło się nic, co by pozwalało jej kategorycznie zaprzeczyć.
Demokratyzacja oraz integracja stanowią dziś podstawowe i ostateczne punkty odniesienia dla wielkiej rzeszy Europejczyków. Nikt o tym nie wie lepiej niż Polacy. Nasze doświadczenie historyczne było wyznaczone przez ideę niepodległości, ideę komunizmu, a potem przez ideę wyzwolenia się od komunizmu. Gdy to się udało, skończyły się wielkie dążenia, a poza demokracją i integracją nic innego nie zaprząta naszych umysłów i nic innego nie znajduje się w naszym wyposażeniu duchowym. Kto sugerowałby dzisiaj jakieś inne cele, jakąś inną wizję przyszłych dziejów, tego potraktowano by jako niebezpiecznego fantastę, oderwanego od rzeczywistości oraz od wartości wspólnych dla cywilizowanego świata. Polska dusza stanowi bodaj najdobitniejszą ilustrację końca historii, dlatego jesteśmy ostatnim krajem, w którym naigrawanie się z Fukuyamy miałoby realne uzasadnienie. Pod tym względem Polacy tylko niewiele się różnią od innych narodów. Krytycy Fukuyamy zżymali się na jego nadmierny heglizm (zapewne słusznie), krytykowali wiele szczegółowych myśli (zazwyczaj słusznie), ale żaden z nich nie wskazał, jakie wizje historii są dzisiaj rozważane jako alternatywne i jakich mają proroków.

Pożytki z Huntingtona
Teza Samuela P. Huntingtona jest pod pewnym względem dopełnieniem, a nie - jak się powszechnie twierdzi - przeciwieństwem tezy Fukuyamy. Skoro zachodni świat znajduje się u kresu wielkiej przygody, zamieszkały jest przez zadowolonych z siebie ostatnich ludzi, to rzecz jasna, iż podstawowe konflikty muszą się przenieść poza ten świat. A Huntington twierdzi właśnie, że owe konflikty rozgrywają się dziś między cywilizacjami, a nie między państwami czy narodami. Jeśli przywołamy konflikt islamsko-zachodni, to teza Huntingtona będzie uderzająco trafna.
Niestety, w szczegółach teza Huntingtona ma zbyt wiele luk, znacznie więcej niż twierdzenia Fukuyamy. Nie jest jasne pojęcie cywilizacji. Nie są oczywiste ani granice, jakie między nimi rysuje uczony, ani przyczyny ewentualnych konfliktów między niektórymi z nich. Wyjątków w tym obrazie jest zbyt wiele, podobnie jak zbyt liczne są zastrzeżenia, również te czynione przez samego autora, by uznać koncepcję Huntingtona - tak jak można to zrobić, według mnie, z koncepcją Fukuyamy - za istotny klucz do zrozumienia współczesności.
W swoim trzonie cała koncepcja ta spełniła jednak swoje zadanie, zwracając uwagę architektom amerykańskiej polityki zagranicznej - dla nich wszak został napisany pierwotny esej - na nowe, trudne do zracjonalizowania w świetle zachodnich standardów, przyczyny wrogości wobec Zachodu, a Ameryki w szczególności.
Kiedy Zachód stał się obiektem ataku islamistów, odezwały się niemal natychmiast głosy - w miarę upływu czasu coraz donośniejsze - iż agresorem nie był wcale islam, lecz islamscy ekstremiści. Islam jako formacja społeczna i światopoglądowa jest w istocie - mówiono - pokojowy, tolerancyjny, a nawet prozachodni. Nie wiadomo, ile w takich opiniach było samomistyfikacji i politycznej poprawności, a ile wykalkulowanej ostrożności. W każdym razie dzięki tezie Huntingtona można było ów pogląd odrzucić, domniemując z dużą dozą słuszności, iż obecny konflikt nie rozgrywa się - jak twierdzą liczni Europejczycy i Amerykanie - między arabskimi radykałami i amerykańskimi neokonserwatywnymi jakobinami, lecz ma głębokie podłoże społeczne i religijne. Tym samym sposób prowadzenia wojny i ewentualne zwycięstwo są zadaniami znacznie trudniejszymi niż w konfliktach tradycyjnych (dodajmy, iż sam Huntington był przeciwnikiem ataku na Irak).

Świat ostatniego człowieka
Huntington sugeruje, iż jest coś takiego jak mocna tożsamość cywilizacyjna Zachodu i jego odrębności od innych cywilizacji. Jego przeciwnicy twierdzą, że to jest o tyle nieprawda, iż Zachód stanowi twór różnorodny. Ale przecież można atakować Huntingtona z innej strony. Może nie różnorodność, ale raczej brak zróżnicowania stanowi czynnik kluczowy. Jeśli Fukuyama ma rację w swojej tezie o ostatnim człowieku, to mocne poczucie cywilizacyjnej odrębności należy uznać za coś nienaturalnego - ostatniemu człowiekowi będzie raczej go brakowało. Islamiści mogą atakować Zachód, a Zachód wcale nie musi się uważać za zaatakowany przez islam, lecz może uważać, że to ledwie pewna niewielka grupa zaatakowała inną niewielką grupę, na przykład arabscy ekstremiści amerykańskich imperialistów. Cywilizacja ostatnich ludzi będzie raczej się starać wchłaniać islam w swoją politykę powszechnego uznania i równości, oferując krajom arabskim coś w rodzaju światowego multikulturalizmu zamiast cywilizacyjnego starcia. Pojednawczość, kompromis, wzajemne ustępstwa, wspólne korzyści - taki stosunek do przeciwników byłby bardziej zgodny z naturą ostatniego człowieka.
Niechęć do cywilizacyjnego starcia, którą obserwujemy w dzisiejszych społeczeństwach pokazuje, iż diagnoza Fukuyamy broni się dobrze. Pośrednim potwierdzeniem tego są poglądy Huntingtona wygłaszane w ciągu ostatnich kilku lat, już po opublikowaniu książki o cywilizacyjnych konfliktach. Upraszczając, sprowadzają się one do troski o cywilizacyjne rozmycie Zachodu, szczególnie Ameryki. Autor stał się jednym z bardziej zdecydowanych krytyków mulikuluralizmu w swoim kraju. Szczególną burzę wywołał jeden z rozdziałów jego ostatniej książki, w którym rozważa się zasadnicze przemiany demograficzne i dramatycznie rosnącą liczbę latynoskich imigrantów. Czy Ameryka zbudowana na angielskiej i protestanckiej kulturze będzie tą samą Ameryką, gdy zmieni się jej demograficzny obraz? To pytanie warte namysłu, ale zostało ono fatalnie przyjęte, jako wyraz - posługując się językiem Fukuyamy - ideologii antyuznaniowej. Jeśli jednak, idąc tropem Huntingtona, Ameryka zmierza do rozstania się ze swoją kulturową tożsamością, to cóż powiedzieć o całym Zachodzie?
Czy idea zachodniej cywilizacji, skonfliktowanej z innymi cywilizacjami, nie jest zatem tylko jakąś konserwatywną fantasmagorią, odległą od faktycznego społecznego doświadczenia? Być może - i tutaj nie mamy pewności - w naszym świecie dzieją się rzeczy, które względnie mocne ujęcie cywilizacji zachodniej czynią anachronicznym. Bo jeśli rację ma Fukuyama, to nawet gdyby taka jedność dawała się odkryć, to ostatni człowiek nie będzie jej dostrzegał, a gdy się mu ją wskaże, odrzuci ją z irytacją jako sprzeczną z tym, co uważa za najbardziej naturalne ludzkie pragnienia. Konfliktu cywilizacyjnego nie będzie, bo on nie życzy sobie jego istnienia.

Koniec Zachodu [w:] Tygodnik "Wprost", Nr 1157 (06 lutego 2005)